czwartek, 15 listopada 2018

cosmic girl


23. PHYSICS. CREATIVE WRITING.
FUTURE SCI-FI WRITER
BOBBY

Plan ma jeden, niezmienny od kilkunastu lat: polecieć w kosmos. I dopóki szanse na realizacje są mniej niż niewielkie, szuka swojego własnego kosmosu — pokrewnych dusz, astronautów, którzy nigdy nie opuścili ziemskiej orbity, żeby móc razem z nimi odlecieć. Marley zapada w pamięć: rusza się, jakby niosła ją fala. Zaczerwienione oczy, na ustach błądzący uśmiech i tylko wzrok, gdy złapie kogoś spojrzeniem, ma zawsze trzeźwy. 

listen: there’s a hell
of a good universe next door; let’s go
― E.E. Cummings

22 komentarze:

  1. [Pokochałam ją i Bobby'ego (papuga to moje marzenie!) <3
    Marley to fajna dziewczyna, z Winnie bardzo chętnie poznamy ją bliżej, jeśli masz ochotę c:]
    Winter Davidson

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo ładna i estetyczna karta, chociaż... jak dla mnie, aż za bardzo minimalistyczna - albo nie mogę znaleźć, jakiegoś ukrytego klika! W każdym razie witam na blogu i życzę mnóstwa dobrej zabawy! Zapraszam oczywiście do mojej Elki, z pewnością coś wymyślimy :D]

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  3. [Mam problem, bo nie mam pojęcia, co mogłabym o niej powiedzieć... Karta zdradza niewiele, ale podziwiam ją za ten sam, od kilku lat, plan, aby polecieć w kosmos. Trzymam kciuki, aby w końcu udało jej się spotkać innych entuzjastów kosmosu, aby razem mogli polecieć w kosmos :D
    Życzę udanej zabawy i wielu wspaniałych wątków! I zapraszam też do siebie :) ]

    Jessie Merrick i Josie z roboczych

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Siemka, Marley też jest świetna i w przeciwieństwie do niektórych moich przedpiszczyń uważam, że karta zdradza wystarczająco wiele. Na pewno wystarczająco wiele, by nabrać ochoty na wątek! Tyle że przez imię Marley odnoszę wrażenie, że odlatywanie, niosące ją fale i zaczerwienione oczy mają początek w opiumowych oparach. :D (Ok, tak naprawdę chodzi o inną substancję, ale tak brzmi lepiej).
    Bardzo lubię motyw przyjaźni, ale lubię też nie tak silnie sprecyzowane relacje i wydaje mi się, że w tym przypadku takie niedopowiedzenie mogłoby fajnie zagrać. Nie mam na myśli poznawania się od zera, ale też nie znajomości od dzieciństwa, sytuacji, w której wiedzieliby o sobie wszystko i porozumiewaliby bez słów. Raczej coś na niższym poziomie, ale za to z, mam nadzieję!, ciekawą i dobrą chemią i, kto wie, kto wie, może odnajdywaniem się we współaustronautowaniu w tej samej przestrzeni.
    Nie wiem, czy potrzebowałybyśmy do wątku zaawansowanej fabuły. Czy spontaniczna szlajanina wieczornonocną porą po mieście, pełna zadowolenia po zdanym egzaminie (bo chyba trwa sesja?), nie powinna wystarczyć na start? ;D]

    Ethan Rathbone

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Tak, tak. Nawet nie musieli wyjść z tą samą grupą – każdy ze swoimi znajomymi i dwie drużyny spotykają się w tej samej miejscówce. Co i tak nie ma większego znaczenia, bo chyba zamierzamy się pozbyć tych wszystkich kumpli i innych wątkowych statystów. :D

    PS A gdy kreatywność opadnie, zawsze można ospale oglądać rybki w akwarium i opowiadać, która do jakiego myśliciela jest podobna. :D]

    Ethan Rathbone

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dzień dobry! Przychodzę serdecznie powitać na UA i życzyć owocnego w masę wątków pobytu tutaj. <3 Podoba mi się, że kreatywne pisanie odzwierciedla się w karcie, która choć minimalistyczna, niewątpliwie zapada w pamięć. Bawcie się dobrze na blogu!]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ojej, jaka słodzinka! Mówisz, masz :)]

    Koniec weekendu nie był odpowiednim czasem do picia wódy wśród tłumu rozochoconych rówieśników. Zmęczenie materiału po ostatnich wieczorach, rozwijających się na tyle gwałtownie, że może lepiej, że nie pamiętał z nich każdego szczegółu spowodowało jego ogólną melancholię i senność. To był dobry czas, aby spędzić wieczór we własnym towarzystwie.
    Zapach własnoręcznie zrobionej pizzy (której był z resztą niekwestionowanym mistrzem) z niewyobrażalną ilością ostrych papryczek roznosił się po mieszkaniu. Była na tyle duża, że nawet on nie dałby rady zjeść jej samej, a siostra akurat wymyśliła sobie jakiś wypad z przyjaciółkami.
    -Będzie wyżerka, malutka.- rzucił do psa, która coraz częściej zaglądał przez kuchenną wnękę, wypatrując kolacji życia.
    Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, a chłód wkradał się do mieszkania przez uchylone okienko w salonie. Wyczekiwany moment nadszedł, kiedy to mógł rozsiąść się wygodnie na kanapie i zajadać pizzę, wpatrując się w ukochany serial, który znał już niemalże na pamięć. Lubił takie zwykłe wieczory, kiedy mógł oderwać na chwilę swoje myśli od codziennej gonitwy. Jego ambicje jakby ucinały sobie krótką drzemkę, bo nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, aby opierdalać się w poplamionych ketchupem dresach przez wiele godzin. Śmiał się w głos, rzucał psu kolejne kęsy szynki i niewiele brakowało, a nie usłyszałby pukania do drzwi. Gwałtownie wstał, dodatkowo brudząc się sosem po raz kolejny. Fleja. Nie przejął się tym szczególnie, będąc pewnym że to siostra wróciła wcześniej, bo kolejnej "strasznej" kłótni z przyjaciółką. Jakież było jego zdziwienie, kiedy to za drzwiami ukazała mu się znajoma dziewczyna, która już kilkukrotnie pojawiała się na jego imprezach. Dzisiejszego wieczora nie spodziewał się nikogo, więc i jej obecność spowodowała, iż jego wyraz twarzy był wymowny. Zwłaszcza, gdy zobaczyła go w takim stanie- brudna ketchupem szyja i równie brudne spodnie, bo o więcej elementów odzieży się nie pokusił.
    - Nie zamawiałem pizzy.- wypalił bezmyślnie, unosząc nieco ku górze fragment ciasta, którego jeszcze nie zdążył skonsumować. Dopiero po chwili zorientował się co głupiego wypowiedział. Odsunął się nieco w bok, dając jej możliwość wejścia do mieszkania. Po schodach wchodziła właśnie znienawidzona, obleśna sąsiadka, a wolał by nie widziała go w takim stanie.

    Nastian

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczycił się dobrym refleksem. Nie tak spektakularnym, by na jego bazie osiągać sukcesy sportowe, ale wystarczającym, aby celebrować małe zwycięstwa dnia codziennego. Nic niezwykłego, nic, co można by wspominać – schwycenie papierów zanim, pod wpływem wpuszczonego przez otwarte okno wiatru, sfruną z blatu czy łapanie w locie spadających ze stołu przedmiotów. Miał na swoim koncie całkiem sporo znaczących osiągnięć, szczególnie na polu intelektualnym, a jednak w pewnym sensie te mało ważne chwile były największymi, bo wypracowanymi stuprocentowo samodzielnie.
    Inteligencji i dużych możliwości umysłowych nie zawdzięczał sobie – taki się urodził. W tym, że potencjału nie zmarnował, zasługę już miał; sporo czasu, który mógł wykorzystać różnorako, poświęcał na zapoznawanie się z tekstami kultury i na naukę, więc w sukcesy wkładał sporo pracy. (Którą zresztą bardzo lubił, czasem myślał nawet, że bardziej niż cokolwiek innego). Często zdarzało się, że rówieśników wyprzedzał o kilka kroków i kiedy oni musieli nadrabiać to, co poznał już kilka lat temu, mógł spokojnie zgłębiać coraz to nowsze rejony. Dzieciakowi dwojga akademików od zawsze sprytnym sposobem podsuwano pod nos wartościowe książki, wykształcano odpowiednie praktyki kulturowe i dbano o kształcenie się także w zakresie języków obcych – nic więc dziwnego, że to, co Ethanowi wydawało się oczywiste, nie zawsze takie było dla wszystkich jego kolegów. Zapewne większość tego, pod czym się podpisywał, powinien dedykować rodzicom.
    Ale refleks wypracował sobie sam.
    To była gra z lat dziecięcych. Stanie przed pasami w oczekiwaniu na zielone dla pieszych światło. Wszyscy, zdawałoby się, skupieni, czujnie obserwują sygnalizację świetlną, a jednak – gdy czerwień przechodzi w zieleń następuje sekundowe wahanie, czas dla mózgu na przetworzenie informacji, dopiero potem następował ruch. Nie, tak nie wolno, to zbyt słabe; trzeba wystartować równocześnie ze zmianą. W końcu zaczęło się udawać. Świadomie nie bawił się w to od lat, ale gdy kątem oka zauważał, że znowu pierwszy wchodzi na zebrę, nie mógł wyzbyć się satysfakcji.
    Więc – gdy tylko usłyszał swoje imię, błyskawicznie, bez chwili zwłoki, obrócił się ku źródłu głosu, a gdy zobaczył, kto go zawołał, rozsłonecznił się uśmiechem. Na widok wielu lubianych ludzi reagowało się w sposób, który nie miał żadnego elementu wybijającego z rutyny powitań i choć formułka cześć, miło cię widzieć była szczera, to także zwyczajna i cywilizowana. Nic z krótkiego rozbłysku, trochę dzikiego, dzikiego o tyle, o ile trudnego do twardego definiowania. Na przestrzeni całego życia spotkał kilka osób, których nie poznał wystarczająco dobrze – czego żałował, ale zawsze coś stało na przeszkodzie – ale na widok których, nawet jeśli mijali się w najszybszym biegu, usta musiały się zakrzywić.
    – Cześć – odparł tonem spokojniejszym niż Marley. – Mam, mam.
    Pewien swego sięgnął do kieszeni i palcami zmacał pustkę. Palił. Czasem, z różnych względów, z których zdrowie wcale nie było najważniejsze, próbował rzucić, ale akurat nie w tym okresie, więc zapalniczkę powinien przy sobie mieć. I ją miał, na pewno, jeszcze chwilę temu, jeszcze przez momentem… Ktoś mu musiał ją świsnąć, pewnie nieintencjonalnie.
    Wyszedł ze znajomymi do baru, z którego ich kilkanaście minut temu wygoniono, bo już zamykali. Część zmieniła lokal, część powędrowała na pobliski przystanek, aby zbierać się już do mieszkań. Ethan nie miał ochoty ani na to, ani na tamto, więc ruszył przed siebie, ale wcześniej musiał posłużyć komuś ogniem i już nie odzyskać swojej własności. To pewnie Hugh – znany z kolekcji nieswoich zapalniczek.
    – Za chwilę będę miał, daj mi dwie minuty – poprawił się.
    Bez wyjaśniania zostawił dziewczynę samą i wśliznął się w wąskie wejście stłoczonego między dwa potężniejsze budynki Cassette Nines. Za lokalem nie przepadał, głównie za jego wygląd – czerwonych lamp i skórzanych kanap nie odnajdował zbyt estetycznymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale na stołach stały włożone do małych słoiczków świeczki, które, głównie dzięki chaosowi piątkowej nocy i wszechobecnym tłumom, łatwo było niepostrzeżenie wynieść.
      Podsunął jedną Marley, kiedy już do niej wrócił, dłonią osłaniając migoczący na powietrzu płomyk.

      Ethan Rathbone
      [ Zawsze mnie ta formuła rozczula – jest taka studencka. (Pani profesor, tak naprawdę jestem mądra ;//, zwykle wypadam lepiej niż na takich egzaminach!)
      U Ciebie jest dobrze, u mnie kiedyś będzie. Na pewno, wierzę (nagramy coś razem, pzdr). I bez takiego lania wody. :D
      Tak gapiłam się na moje etykiety i nie mogę znaleźć tej literówki (ale mam wadę wzroku, niestety, jednak może mnie to usprawiedliwi). Uświadomisz mi, gdzie ona jest?]

      Usuń
  9. Niemalże mistyczny moment. Nie, stanowcza przesada, ale kiedy zatrzymać się i przyjrzeć, jak ludzie rytualizują swoje życia w najdrobniejszych jego częściach, można odnaleźć w tym coś poruszającego. Przyłapany na poglądactwie Ethan pewnie wzruszyłby ramionami i tłumaczył, że pisał o tym i Durkhaim; może i on napisze albo powie, jak już odnajdzie słowa oraz język, bo na razie w wielu przypadkach wciąż pozostawał na etapie cytowania.
    Nawet ognia nie wytworzył, tylko wykradł. Co gorsza, nie jako pierwszy w historii. Aucklandzkiemu Prometeuszowi łatka złodzieja była nie w smak, dlatego słoiczek ze zgaszoną już świeczką odłożył niedaleko wejścia do klubu. Oby ktoś z obsługi ją zgarnął, już po zamknięciu lokalu, po opuszczeniu go przez najwytrwalszego klubowicza.
    Ethan może nie był najbardziej szalonym imprezowiczem, przy którego boku wszyscy chcieliby świętować, ale bawił – się i z innymi – całkiem nieźle, choć niektóre zachowania z dnia powszedniego wcale na to nie wskazywały. Coś kazało mu zaprzeczać, gdy ktoś śmiał się z mema o śmiechu czterystu dziewięćdziesięciu Rzymian i tłumaczyć, że tej liczby nie zapisuje się jako XD; trudno było się powstrzymać przed miniwykładem, kiedy ktoś powtarzał bzdurę o milionie określeń na śnieg w językach Innuitów. Usłyszawszy powiedzenie o marynarzach, w pierwszym odruchu już miał wymruczeć, że to prawdopodobnie przez handel zapałkami, ale powstrzymał się – i tylko niewydarzona mina zdradziła przerwaną reakcję.
    – Więc jesteśmy współwinni tej zbrodni – powiedział lekko.
    By czynem uniemożliwić cofnięcie słów – wyciągnął rękę i przejął podsunięty papieros. Palił od dawna, dłużej niż powinien, ale historia nałogu nie miała żadnego indywidualnego rysu. Zaczęło się jak u milionów osób: posmakowanie w nastoletnim wieku, bo to tak dorosłe i niesamowite, a później trzeba już gnać siłą przyzwyczajenia i uzależnienia. I tak było lepiej niż kiedyś, pewnie wciąż był zniewolony, ale nie musiał – czy to powódź, czy pożoga – na każdej przerwie między zajęciami latać na dziedziniec, by igrać z tytoniem.
    Z drugiej strony, rzadko się zdarzało, by w ciągu całego długiego dnia nie spalić choć jednej fajki. Większych wyrzutów sumienia nie miał, czasem tylko, gdy uprawiał sport, myślał, że bez tego osiągałby lepsze wyniki. Szybko to jednak odrzucał, bo przecież nie na tym mu zależało; za siłownią nie przepadał, więc katował się tam tylko od święta, zaciągnięty przez kogoś z fit!znajomych. Wolał biegać, szczególnie rankami, bo ustawiało od razu cały dzień. I przyjemnie, i uruchamia umysł, i – dobrze robi na sylwetkę.
    Gorzej na kolana.
    Płuca, kolana, nieważne, martwić się można za sto lat, a teraz – zaciągnąć się. Kupował inne, wolał swoje, ale nie zamierzał narzekać. Odwrócił głowę i wypuścił dym, a potem oddał Marley papieros.
    – Dziesięć minut albo kwadrans i jesteśmy w porcie. Może kogoś odratujesz, hm?

    Ethan Rathbone
    [ Ale intertekstualnie, hehe.
    Jak sprawdzałam w google maps, czy z lokalizacji naszych postaci da się sensownie dotrzeć do wody, to natknęłam się na maraton Świętych Mikołajów. Niesamowita sprawa, polecam mocno.]

    OdpowiedzUsuń
  10. Brata nie miał, ale nawet gdyby taki istniał, prawdopodobnie i tak nie zostałby marynarzem. Choć kto wie, kto wie, ocean skusił niejednego dzieciaka dorastającego w mieście portowym – a jeszcze więcej od siebie odrzucił, tych zmęczonych dzieciństwem przesiąkniętym smrodem ryb i obowiązkiem ich patroszenia.
    Ethana co najwyżej ciągnęło do żeglarstwa, do pracy na (bądź przy) wodzie już o wiele mniej. Co prawda dzieciństwie, zainspirowany historią Auckland, wdrapywał się czasem na stół, który w okamgnieniu stawał się pokładem okrętu, a on sam – wielorybnikiem. Jak się prędko okazało, nie była to jedna z tych zabaw, które znalazły odbicie w przyszłości. Może to wina mamy, które z niezadowoleniem kręciła głową, widząc, jak jej syn depce stół w jadalni, może brak odzwierciedlenia historii rodzinnej w przeszłości miasta, a może niechęć do przemocy i fizycznej pracy przy okazji też. Ale: zabić by nie umiał, zjeść już tak i choć coraz mniej, to wciąż jeszcze. Zrezygnowanie z mięsa jest sprawą pilniejszą niż rzucanie palenia.
    – Swego ocean nie pochłonie – odpowiedział optymistycznie. – Chociaż może to i złudne.
    Ludzie zdradzają ziemię, ziemia zdradza ludzi, dlaczego inaczej miałoby być z wodą? Zatrzymał na języku cisnące się na usta dywagacje; trochę kręciło mu się w głowie. Jeśli bzdurzyć po alkoholu, lepiej niech już to będzie bezpretensjonalny bełkot, a nie opowieści będące powrotem do tego, co frapowało w dzieciństwie – szczeniackich latach chłopaczka, który chyba zbyt prędko sięgał po książki, wówczas niezrozumiałych.
    Niósł jednak w sobie przeświadczenie graniczące z pewnością, że tej nocy i tak powie coś, o czym niekoniecznie opowiadał na co dzień. Żadne sekrety, nawet nic kompromitującego – ot, nie ze wszystkimi wszystkim się dzieli.
    Nawet nie był pijany. No, może na lekkim rauszu. Nie pił dzisiaj dużo, bo nie chciał tracić jutra na morderczy kac, na który przez słabą do alkoholu głowę nierzadko na imprezach się narażał. Coś za coś najwyraźniej, przynajmniej pewien nadmiar wysokoprocentowych napojów nie robił z niego agresywnego warchoła. Mniejsza zaś ilość miała nawet pozytywny skutek, bo nie był pewien, czy w stuprocentowej trzeźwości wpadłby na pomysł pobiegnięcia po ogień.
    Nie sądził, że dzisiaj znajdzie okazję do jakiejkolwiek przebieżki, a tu proszę – okazało się, że poza tą króciutką do lokalu i z powrotem, czekał go pospieszny spacer do portu. Nie odpowiedział Marley, uśmiechnął się tylko, ale skoro widział jej plecy, nie mogła tego zauważyć. Pobiegł za nią, nie wysilając się z tempem, więc całą drogę pozostawał nieco z tyłu, ale nie pozwolił długo na siebie czekać, gdy dziewczyna dotarła już do portu. Czy właściwie – portowego ogrodzenia.
    – Zabordażujemy statek? – zapytał, dopadając do siatki.
    Bez zbędnej zwłoki zaczął się na nią wdrapywać. Małpą bywał wcale niezłą.

    Ethan Rathbone
    [ -36.84228256631654, 174.767964420643 :D ]

    OdpowiedzUsuń
  11. Auckland, miasto-okręt, a przynajmniej tak mnożna było o nim myśleć przy wykorzystaniu konstruktów myślowych, ugruntowanych już w kulturze, choć częściej w odniesieniu do innych miejsc; okręt, na którego pokład weszło wielu ludzi z różnych porządków i niezależnie, jak oceniało się pełną przemocy przeszłość, stało się i trzeba było z tym nauczyć się żyć, choć najlepiej bez przymykania oczu. Port, automatycznie kojarzący się z zamorskimi wojażami, które kończyć się miały odkryciem nowego lądu, nie pozwalał zapomnieć o kolonialnych początkach tej krainy.
    A właściwie – początkach przodków Ethana i im podobnych na tych terenach, bo przecież one z ich ludźmi istniały na długo wcześniej. Gdy dopisywał zbyt dobry humor, wystarczyło sobie przypomnieć, że w idealnej kolei dziejów świata na ziemi, do której był przywiązany, nigdy by się nie znalazł.
    Między innymi z tych powodów do rejonów nadmorskich żywił ambiwalentne odczucia. Z drugiej strony – łatwo dawał się uwieść pozorowi pokojowego współistnienia ludzi, jak przypływy i odpływa i jak mieszały się wody, tak przemieszczały się obok siebie różne osoby, te, które przed chwilą zeszły ze statku i poruszały się po lądzie, wciąż jeszcze do niego nieprzyzwyczajone, chybotliwym krokiem wielka morskiego; i te, które dopiero za moment odcumują. Krzyczą ptaki i krzyczą mechaniczne żurawie, tylu chodzi, jakby nikt nigdy się nie zatrzymywał, a w wiecznym gwarze trudno odnaleźć poszczególne słowa, więc liczy się tylko rytm wspomagany odgłosami z innego uniwersum – przejeżdżającymi samochodami i spacerowiczami zza drugiej strony bramy.
    Na pewno to dla Ethana było istotniejsze niż zapachy, w których nie znajdował wielu przyjemnych nut. Zresztą w jego życiu słuch często zwyciężał resztę zmysłów.
    Samoświadomość nie pozwalała uwierzyć w obiektywizm tej wizji. Nie miał narzędzi, by wniknąć w struktury rządzące tym miejscem – i chyba nawet nie chciał ich zyskać. Pewnie by się okazało, że fabuły o marynarzach, którzy ze swadą opowiadają o morskich przygodach, w rzeczywistości są zastępowane przez zwulgaryzowane i nudnawe opowieści snute przez wyzutego z charyzmy mówcę.
    Ale to, co działo się tu nocą – już inna historia. Zaczynająca się całkiem interesująco.
    Z ogrodzenia zeskoczył bez największej gracji, ale na tyle zwinnie, by nic sobie nie zrobić i nawet utrzymał się na nogach. Dosłyszał świst, ale akurat podnosił się z kucek, więc nie odwrócił się błyskawicznie, by skontrolować sytuację, a już moment później jego umysł zaprzątnięty był widokiem okrętów, nieco widmowych, a przede wszystkim – bezpańskich. Ciągnęło go do czegoś bardziej spektakularnego, ale na propozycję Marley skinął głową. Barka nie była najgorsza.
    Bez zbędnej zwłoki ruszył, ale ledwie zaczęty marsz został od razu przerwany. Spojrzał pytająco na dziewczynę i podążył za jej spojrzeniem, a zrozumiawszy, co miała na myśli, przesunął się i tym razem on lekko przyciągnął ją do siebie. Wcześniej zmienił położenie ich rąk – wyswobodził nadgarstek z uścisku w ten sposób, że chwyt przeniósł na dłonie.
    Stali teraz pod takim kątem w stosunku do stróżówki, że osoba w niej się znajdująca nie mogła dojrzeć ich przez zamknięte okno. Jeśli jednak zamierzali dotrzeć do barki, chwilowy unik na dłużej by nie pomógł.
    – Wyjście jest jedno – powiedział z ożywieniem i z pewnością, że zostanie zrozumiany. Co innego, jeśli nie przeczworakowanie tuż przy budynku? – Ewentualnie dwa, możemy wracać… Ale jednak tylko jedno, chyba.

    Ethan Rathbone
    [ Mam nadzieję, że roześmiane twarze Mikołajów nie sprowadziły na Ciebie sennych koszmarów!]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dziękuję za powitanie :) Dobrze mieć przy sobie kogoś przy kim można wszystko i to dosłownie, dlatego też Sawyer z chęcią przygarnie przyjaciółkę :D]

    Cruger

    OdpowiedzUsuń
  13. Musiałby się chwilę zastanowić nad odpowiedzią na pytanie, kiedy ostatnio przemierzał świat na czworakach. Tak naprawdę nie potrzebowałby wiele czasu na uruchomienie wspomnień, ale lekkie zażenowanie kazałoby przeciągnąć moment. Najchętniej powiedziałby, że to miało miejsce we wczesnym dzieciństwie, najpierw w trakcie nauki chodzenia, później w czasie różnorakich zabaw; prawda była jednak taka, że doświadczył tego również wiele lat później, przesadziwszy z piciem alkoholu.
    Raz czy dwa, na pewno niewiele, bo choć abstynentem bynajmniej nie był, rzadko upijał się do tego stopnia, żeby nie móc ustać na dwóch nogach. Czasem pojawiały się lekkie problemy z równowagą – jaskółki raczej wtedy by nie zrobił, czasem do tego dochodziły delikatne zachwiania, ale nie takie, by musieć przypadać do gruntu.
    Może gdyby był wierzący, może wtedy częściej by klękał, a z takiej pozycji blisko już do… Kiwać się jak żyd na modlitwie, paść na kolana jak chrześcijanin i pokłonić się jak muzułmanin – o, można zachować jakąś ciągłość. Ale nie, ech, głupia myśl, jakby nie moja – wichrowało się w głowie.
    Jeszcze głupsze nadejdzie – i gdzieś pojawiło się poczucie, że jest czas, by się wycofać, ale: po pierwsze, głos był zbyt mało słyszalny, więc Ethan od razu go zdusił; po drugie, Marley ruszyła w kierunku stróżówki, więc było za późno, żeby się wycofać. Niestety bądź na szczęście, teraz sądził, że na szczęście, bo wcale nie chciał zawracać.
    Zdążył narobić w życiu wiele bzdur i choć niektórych z nich wciąż się wstydził, w rzeczywistości żadna nie była spektakularna. Niektóre były upokarzające, więc oczywiście powracały we wspomnieniach w najmniej sprzyjających ku temu momentach, ale mimo wszystko – niezbyt szkodliwe. Inne za to prędko zamieniały się w anegdotki, niektóre całkiem zabawne, pozostałe czekały na odpowiedni dystans czasowy, by swoją porcję śmieszności odebrać.
    Poza tym – miał mniejsze i większe grzeszki na swoim sumieniu, na pewno zranił co najmniej kilka osób, ale czy kiedykolwiek stał się autorem czegoś naprawdę złego? Chyba nie; albo zepchnął to do podświadomości, ale to wydawało się mało prawdopodobne.
    W tej materii nie zamierzał niczego zmieniać – ani tej nocy, ani którejkolwiek innej. Włamanie się na barkę nie było może dobrodusznym planem, ale przecież nie zamierzał kraść ani jej, ani czegokolwiek, co znajdowało się na pokładzie. No, może gdyby odkrył tam butelkę wina… Nie powstrzymałby się, ale w ramach zadośćuczynienia zostawiłby pieniądze.
    Na razie oboje byli wciąż zbyt daleko od celu. Ale już za chwilkę, już za momencik – to się zmieni.
    Zdecydował się na nieco inny sposób. Kiedy skrywał się za drugim samochodem, wpatrywał się w okno stróżówki, a upewniwszy się, że znajdujący się w środku człowiek przez następne kilkadziesiąt sekund nie zerknie w stronę szyby, Ethan puścił się biegiem i przypadł do ściany budynku. Dopiero wtedy przykucnął i dalszą część trasy pokonał na czworakach.
    I… Udało się? Nie chwal dnia przed zachodem słońca, jak głosiła ludowa mądrość, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że udało im się niezauważenie pokonać pierwszą przeszkodę. Oddaliwszy się od okna, prędko powstał, trochę zbyt prędko, bo pośpiech sprawił, że zachybotał się i znów podparł rękoma podłoże, ale to nic, to nieważne, w końcu się wyprostował, dwoma susami wyprzedził Marley, odwrócił się do niej i idąc tyłem, gestem wygranego wyrzucił ręce w górę, a potem rozłożył je z miną pana wszechświata, zwycięzcy nad zwycięzcami.

    Ethan Rathbone
    [ Też mi od razu ich tłum wyskoczył, nie zauważyłam, aby na zdjęciach uchwycono ich bieg. :D Jeśli to coroczna tradycja, to fakt, za chwilę znowu wyruszą.
    Echh, zepsułam rytm odpisów.]

    OdpowiedzUsuń
  14. Co prawda wykładowcą nie jest, ale ja na wątek zawsze chętna jest. Tylko mi podpowiedz jak ich ugryźć.

    Christian D.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie miał pojęcia, że bierze udział w wyścigu. Może, gdyby miał na ten temat wiedzę, postarałby się bardziej – albo wręcz przeciwnie, spowalniałby własne ruchy, uważnie pilnując, żeby przypadkiem nie wygrać. Branie na siebie porażek było błędem, który od czasu do czasu popełniał; błędem, bo jeśli tylko rywal lub rywalka mieli więcej niż pięć lat, zwykle spostrzegali się, że wszystko zostało ukartowane, a zwyciężenie z osobą odpuszczającą sobie rywalizację w pewnych okolicznościach smakowało gorzej niż porażka.
    Wiedział coś o tym, bo zdążył doświadczyć ich obu. Na szczęście najmocniej wspomnieniotwórczym zmysłem był zapach, nie smak, więc wiele udawało się zepchnąć w rozległy obszar niepamięci. Szkoda, że otaczały go cienkie mury i wszystko powracało.
    Ale nie tutaj, nie tej nocy, a radości z tryumfu, wspólnego przecież, nie popsuła skrzywiona mina Marley. Głównie dlatego że Ethan nawet nie mógł jej dojrzeć; gdyby ją zarejestrował, niepomiernie by się zdziwił, ale zobaczył już tylko to następne, ten szeroki uśmiech, gdy mijała go w pędzie. Jeśliby znał jej myśli, pewnie z czystej przekory i dla żartobliwego podrażnienia spróbowałby ją zatrzymać, spowolnić, schwyciwszy lekko, a potem pobiec. Gdyby mieli się ścigać, tożsamość zwycięzcy byłaby znana na długo przed tym, gdy przekroczałby linię mety – i raczej nie chodziło o stopień wysportowania któregokolwiek z uczestników. Ot, w tym przypadku płeć czyniła różnicę i jeśli nie zaszedł traf podobny do znanej opowieści o zającu i żółwiu, i jeśli Marley potajemnie nie biła na najważniejszych imprezach sportowych rekordów olimpijskich i światowych, wygrałby Ethan. Brutalna natura.
    Teraz tylko obejrzał się za nią i przez całą tę drogę obserwował z lekkiego dystansu, bo do dziewczyny dołączył spacerowym krokiem. Stanął dość blisko krawędzi, ale nie tak, by przy lekkim zachwianiu zaryzykować kąpiel. Nie zamierzał także ryzykować przyłapaniem, więc choć w pierwszym odruchu nabierał już powietrza do płuc, by swoim wyciem zawstydzić każdego wilka w okolicy, prędko zmienił zamiar.
    – Twoja prośba sugeruje – powiedział spokojnie, wpatrzony w księżyc – że to śniadanie wolałabyś zrobić stróżowi. Może od razu go zawołać? – zapytał niewinnie, ale sugestywnym poruszeniem brwiami zburzył efekt.
    Nie przypominał sobie, żeby w okolicy grasowały wilki, większe prawdopodobieństwo, że gdzieś w pobliżu zapłacze do nieba pies, ale nie było z kolei pewności, że zaimitowałby go perfekcyjnie.
    – Może mam coś z kundla, ale raczej nie szczekam. Ale! – dorzucił tak szybko, by nie pojawił się zarzut ucieczki przed wyzwaniem. – Mam inne talenta – poinformował poufale i nachylił się, by do ucha szepnąć: – Ptasi trel umiem naśladować nie tylko gwizdem.
    Wyprostował się i próbował utrzymać poważną minę, ale już po chwili ponownie się uśmiechnął.
    – Co z naszą barką?

    Ethan Rathbone
    [ O, widzisz, przewidziałam to. :D Mam nadzieję, że zmęczenie równoznaczne jest z udanymi łowami.]

    OdpowiedzUsuń
  16. Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce – powtarzają niektórzy z ukontentowaniem, ale choć Ethan znał sentencje Terencjusza i nawet, co nie było zbyt trudne, umiał ją wyrecytować w oryginale, nie mógł się z nią utożsamić. Obce mu było chociażby burczenie w brzuchu. Obcość w tym kontekście nie oznaczała niedoświadczania tegoż, lecz raczej: zmieszanie jemu towarzyszące. Więc – to krępujące, zrobił się głodny.
    Jeszcze bardziej niezręcznie zrobiłoby się, gdyby zamiast wskoczyć na barkę, zanurzył się w wodzie, ale szczęśliwie uniknął nocnej kąpieli w oceanie. Na stałym gruncie obserwował poczynania Marley i ruszył dopiero, gdy odpowiedział:
    – Jasne, zaraz zobaczymy, co da się zrobić.
    Odczuł dumę, przynajmniej przez chwilę. Z lekkim tylko rozbiegiem wskoczył na pokład z gracją majestatycznego kota, który ze swoim majestatem się nie obnosi; lekko i od niechcenia, tak, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Barka tańca świętego Walentego nie wykonała, ale zatańczyła mocniej niż kilka chwil wcześniej, gdy to Marley na nią wkroczyła. Ethan zgrabnie złapał równowagę, szkoda, że w przeciągu kilku następnych kroków ją utracił, a w rozpaczliwiej próbie odzyskania stabilności z rozpędem i chwiejnością wydreptał jeszcze kawałek i zatrzymał się dopiero na ścianie pomieszczenia mieszkalnego. Niewiele myśląc, obrócił się do niej plecami i oparł z udawaną nonszalancją, jakby wszystko od początku planował. Niktby nie uwierzył, a nawet jeśli był ku temu bliski – nerwowe przeczesanie włosów palcami czy krzywy uśmieszek to zdradliwe gesty.
    – Przynajmniej blisko do wejścia – powiedział. – Oglądałaś Utalentowanego pana Ripleya albo W pełnym słońcu? Kto wie, co się tam kryje… – Położył dłoń na klamce i już-już miał ją nacisnąć, gdy zawołał: – Ćśś!
    Nie było słychać nic nadzwyczajnego – prawie, bo gdzieś między dobiegającymi z oddali dźwiękami nocnego miasta, krzykiem mew i szumem fal dało się wysłyszeć najważniejsze: odgłosy ciszy. Rozkoszował się nimi, pozwalając sobie na błąkający się po wargach rozmarzony uśmiech. Przerwał moment:
    – Pewnie zamknięte.
    I nacisnął. I wpadł do środka.
    Prawie. Tylko głową i ramionami, ale zanim nawet pomyślał, żeby dołożyć resztę ciała, jego uszu dobiegł dziwny ni to świst, ni to ryk, więc odskoczył, zatrzasnął drzwi i rozłożył ręce gestem obronnym, jakby był w stanie ochronić wszystko, co znajdowało się zanim. Heroizmu nie wystarczyło na długo, bo odwróciwszy się, pociągnął Marley za bluzkę i podbiegł bliżej brzegu. Już przykucał, już szykował się do skoku, gdy w pół manewru zrezygnował, znieruchomiał i nie dając sobie czasu na pomyślenie, ponownie dopadł do wejścia i wkroczył do środka, by zmierzyć się z tym, co tam czyhało.
    Pluszowy świstak hałasował, gdy wyczuł w najbliższym otoczeniu ruch. Najwyraźniej baterie były na wyczerpaniu i uczyniły gwizd dziwnie charkliwym. Więc to go wystraszyło! Ethan rychliwie złapał zabawkę, wyniósł ją na pokład, podrzucił, kopnął i wsłuchał się w plusk.
    – To nie było rozsądne – pozwolił sobie na autokomentarz. – Czy powinienem… to wyłowić?

    Ethan Rathbone
    [ Oj, a ja jak zwykle myślę tylko o tym, co przyjemniejsze. :D]

    OdpowiedzUsuń
  17. [To daje nam ładne pole do manewru oraz porządną podstawę relacji, więc jak najbardziej jestem za :D Myślę, że co do reszty swobodnie możemy sie zgadać na hangouts, zapraszam: lifenotfair2@gmail.com ]

    Cruger

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dziękuję za pozytywne słowa powitania od tak ciekawej osoby :) Gdybyś kiedyś była chętna na wspólny wątek byłabym wniebowzięta.]

    James

    OdpowiedzUsuń
  19. [Cześć, trochę spóźniona, ale jestem! Myślę, że nasze postacie by się dogadały, Marley wydaje mi się bardzo fajną i wyluzowaną osobą, dokładnie taką, której towarzystwo nie przetłoczyłoby zbytnio Tristana, więc jeśli masz jakiś dokładniejszy pomysł, wal śmiało ;)]

    Tristan

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo dziękuję za powitanie! Marley wydaje się świetna i nie mogę się doczekać, aż nasza dwójka coś razem przeskrobie. Może razem powrzucaliby sztuczne gałki oczne do butów mniej sympatycznych uczniów lub "przypadkowo" rozlali coś na zapleczu chemicznym, by narobić zamieszania? Chętnie posłucham, jeśli masz jakieś inne pomysły c:

    Isaiah

    OdpowiedzUsuń
  21. Zniknęło mi się na dłuższy czas, jak to bywa często, ale jakoś tak głupio bez żadnego słowa na koniec, i choć nawet nie wiem, czy tu zaglądasz, to: bardzo fajnie mi się z Tobą pisało, dzięki za wątek i jeśli przyjemność była obustronna, to może do napisania kiedyś i gdzieś, ale raczej już nie tutaj. :D Pozdrówki i szczęśliwego nowego roku!

    OdpowiedzUsuń